BishopAccountability.org

Biskup Nie Przeprasza

The Newsweek
March 2, 2013

http://spoleczenstwo.newsweek.pl/biskup-nie-przeprasza,101784,1,1.html

Księża zamierzają ewangelizować kibiców w czasie Euro 2012


Na nic papieskie wytyczne i deklaracje biskupów – ofiary księży pedofilów w Polsce nie mogą się doprosić sprawiedliwości. Kościół ich zwodzi, przeciąga sprawy, a najczęściej po prostu milczy.

Tomaszowi sił do walki dodała niedawna wypowiedź biskupa Tadeusza Pieronka o tym, że pedofilia to odwieczna namiętność, a w ogóle Kościół ma ważniejsze sprawy na głowie niż zwalczanie jej we własnych szeregach. – Straszne chamstwo – mówi. – Biskup Pieronek wyraził jednak to, co my, ofiary księży pedofilów, od lat wiemy. Że Kościół traktuje nas z pogardą. I nic się w tym względzie od lat nie zmienia. Zupełnie nic.

Tomasz, 45-letni inżynier z miasta na północnym wschodzie Polski, bardzo się tą wypowiedzią zdenerwował. I chyba dlatego postanowił coś z tym w końcu zrobić. Rozłożył więc na szpitalnym łóżku (bo od jakiegoś czasu choruje na nowotwór) swój laptop, odpalił skaner i postanowił skopiować listy, jakie przez ostatnie lata wymieniał z kurią. Nie, nie może powiedzieć, z którą, nie poda też swojego nazwiska. – Boję się, że oni jakoś mnie dopadną. W moim mieście w miejscu pracy znają przecież wszystkich – mówi. – Ale – dodaje po chwili namysłu – boję się coraz mniej.

Tomasz pokazuje dokumenty: pierwsze pismo z 9 listopada 2011 r. to odpowiedź kurii biskupiej na jego pytanie, czy w takiej a takiej parafii na północnym zachodzie Polski przebywa obecnie ksiądz S., który pod koniec lat 70. w mieście S. uczył religii. I – co Tomasz napisał wyraźnie – molestował dzieci. Jemu na przykład, 9-letniemu wtedy chłopcu, wkładał ręce w majtki.

W liście biskup potwierdził, że ksiądz S. jest nadal czynnym kapłanem. Zaznaczył jednak, że nie ma żadnych dowodów na to, iż prowadził kiedyś działalność duszpasterską w miejscu, w którym Tomasz się urodził i chodził do szkoły. Rozmowy wyjaśniające – pisał dalej hierarcha – potwierdziły, że ksiądz S. bywał tam jedynie w celach prywatnych. Tego samego dnia, gdy dostał list z kurii, Tomasz jeszcze raz przeszukał wszystkie szuflady. W jednej z nich znalazł świadectwo nauki religii w roku szkolnym 1978/1979 podpisane przez księdza S.

Tomasz wie, że nie postawi już swojego oprawcy przed sądem, bo sprawy o pedofilię przedawniają się po 15 latach.  Ale nadal chciałby, żeby Kościół go chociaż przeprosił.

Troska i wsparcie

Dokładnie rok temu przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Józef Michalik, zapewnił, że ofiary pedofilii otoczone będą większą niż do tej pory troską i wsparciem. „Wśród ważnych zadań – cytował wytyczne z Watykanu – za które odpowiada biskup diecezjalny (…) znajduje się danie właściwej odpowiedzi na przypadki ewentualnych nadużyć seksualnych wobec osób niepełnoletnich popełnionych przez duchownych w jego diecezji”. Biskup ma więc obowiązek ofiary wysłuchać, a potem udzielić jej pomocy duchownej i psychologicznej. I to on odpowiada za to, co robią podlegli mu kapłani. Także za to, by podejrzani o pedofilię zostali – do czasu wyjaśnienia sprawy – odsunięci od nieletnich.

Przypadek Tomasza pokazuje jednak, że watykańskie wytyczne to jedno, a życie drugie. Kolejne pismo z kurii przyszło nadzwyczaj szybko, jeszcze w listopadzie 2011 r. Biskup potwierdził, że otrzymał kopie świadectw z nauki religii podpisanych przez księdza S., ale ani słowem nie skomentował faktu, że duchowny kłamał w żywe oczy. Hierarcha poinformował tylko, że Tomasz ma prawo do procesu przed Trybunałem Kościelnym.

Wkrótce potem Tomasz dostał list... od księdza S. Proboszcz pisał o Chrystusie, o miłosierdziu, o miłości bliźniego. A potem zagroził Tomaszowi procesem karnym i cywilnym. Inżynier się nie przestraszył, ale zdziwiło go jedno: skąd S. ma jego prywatny adres? Podawał go przecież tylko w korespondencji z diecezją.

– Jak ta kościelna sprawiedliwość działa? – pyta retorycznie dr Paweł Borecki z Katedry Prawa Wyznaniowego UW. – Jak inkwizycja. Jest tajna, pozbawiona kontroli, służy wyłącznie temu, by chronić wizerunek organizacji. Wszystkie chwyty są w takim sądzie nie sądzie dozwolone.

Ofiara nie jest stroną, nie może zaskarżać decyzji, właściwie nie ma żadnych praw – mówi. Jego zdaniem przypadek Tomasza pokazuje zmowę potężnej instytucji, która pozbawiona jest kontroli z zewnątrz i czuje się bezkarna. Dowód? Wystarczy prześledzić losy księży, na których padły podejrzenia o pedofilię. Wielu nigdy nie stanęło przed sądem, bo przełożeni zamiast oddawać sprawę do prokuratury, woleli przenieść duchownego do innej parafii. Czy można im zarzucić, że nie ujawnili prawdy? – Ksiądz zawsze może zasłonić się tajemnicą spowiedzi – kwituje Borecki. – Szczególnie ksiądz w Polsce. Z zasady nietykalny, poza podejrzeniem.

Innego zdania jest rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józef Kloch. W odpowiedzi na pytania „Newsweeka” pisze: „Wszelkie podmioty Kościoła katolickiego w Polsce, w tym duchowni, zakonnicy i siostry zakonne, podlegają sądom, prokuraturze i wszystkim organom państwowym tak jak każdy obywatel i instytucja”.

Straszenie ofiary

Oficjalną skargę na księdza Tomasz wysłał do kurii w grudniu 2011 r. Opisał szczegółowo wydarzenia z dzieciństwa: na przykład, jak próbował się wyrywać, gdy ksiądz „wbijał mu w udo przyrodzenie”, ale nie był w stanie, bo był drobnym dzieckiem. Jak ksiądz go obmacywał, a potem nagradzał czarnym różańcem. Jak próbował go zgwałcić, a on w ostatniej chwili uciekł przez okno. Tomasz napisał, że to wszystko zrujnowało mu dzieciństwo, naznaczyło na całe życie. Dlatego żąda, by ksiądz S. przyznał się do winy. Ale przede wszystkim, żeby przestał pracować z dziećmi.

W odpowiedzi dostał zaproszenie na posiedzenie tzw. kościelnej komisji dochodzenia wstępnego. Stawił się i jeszcze raz wszystko opowiedział. Przesłuchującym go księżom musiał tłumaczyć m.in., że jest wierzący i praktykujący, że rozwiódł się, ale z winy małżonki, że przystępuje do sakramentów świętych, a spowiadał się po raz ostatni w święta Bożego Narodzenia 2011 r.  Że w dzieciństwie nie oglądał pornografii, nie był też świadkiem (poza przypadkiem z księdzem) obnażania się dorosłych. I że naprawdę jako dziecko nie uprawiał stosunków seksualnych. W pobożnym domu nie rozmawiał z nikim o seksie. I nie działa w żadnych organizacjach antykościelnych. A dlaczego po latach postanowił odszukać księdza S.? Jego nazwisko – tłumaczył przed komisją – znalazł w internecie. Tak, szukał, bo nie mógł o nim zapomnieć. Kilka dni po tamtym przesłuchaniu Tomaszowi przyszło do głowy, że w kurii odpowiadał nie jak ofiara pedofilii, ale jak oskarżony.

– To była typowa praktyka w niektórych krajach, np. Stanach Zjednoczonych – przyznaje teolog prof. Tadeusz Bartoś, który kilka lat temu rozstał się ze stanem kapłańskim. – Przestraszyć, zmęczyć, otumanić. Zrobić wszystko, by to ofiara ostatecznie poczuła się winna. A sprawę wyjaśniać latami, tak długo, by jej nigdy nie rozwiązać.

Roszczeniowa ofiara

44-letni Karol z Wielkopolski dostał od kurii „wezwanie sądowe” do siedziby sądu biskupiego. To było w 2011 r., kilka miesięcy po tym, jak zgłosił, że w latach 80. padł ofiarą księdza W. Nikt z kurii nigdy nie zapytał, czy potrzebuje jakiegoś wsparcia. Za to kościelny prawnik trzy razy z rzędu dopytywał się, czy to prawda, że jest alkoholikiem. I że pożyczał pieniądze na wieczne nieoddanie. Także od księdza, którego teraz oskarża o niecne czyny.  Nieoczekiwanie sam ksiądz W. zaczął odwiedzać rodzinę Karola. Siostrę i szwagierkę namawiał, by w imię dobra Kościoła i dobra człowieka zmusiły swojego krewnego, by wycofał oskarżenia.

Karol dostał od biskupa jeszcze jeden list. Dostojnik napisał, że „roszczenia winny być rozpatrywane przez powołane do tego instytucje państwowe”. – Tak jakby biskup nie wiedział, że sprawa już dawno się przedawniła – śmieje się gorzko Karol. A potem zapanowała cisza, która trwa do dziś.

Biskupi milczą również w sprawie księdza Zbigniewa R. z Kołobrzegu, skazanego w grudniu zeszłego roku przez sąd na dwa lata więzienia za molestowanie dzieci na początku ubiegłej dekady. Sprawę przeciwko księdzu R. oddał do prokuratury trzy lata temu Marcin K., były ministrant i były kleryk. W tym samym czasie próbował zainteresować nią kurię w Koszalinie: opowiadał, że ksiądz R. w 2000 roku zaciągnął go do parafii i tam obmacywał. Potem molestował go przez wiele miesięcy. Wszystko wyszło na jaw, gdy Marcin przyznał się dyrektorce szkoły, a potem szkolnej psycholog. Obie zawiadomiły matkę, ale ta przemilczała sprawę.

Kilka lat później przypadkiem księdza R. zajął się Robert Dziemba, wtedy dziennikarz radiowy, do którego zgłosiła się matka innej ofiary. Dziemba zawiadomił hierarchów z Koszalina (w tym, jak wynika z zeznań przed sądem, również ówczesnego biskupa koszalińskiego, a dziś metropolitę warszawskiego, kard. Kazimierza Nycza), ale księdza R. nie spotkały żadne nieprzyjemności. Jeszcze później na proboszcza pedofila doniósł do kurii jego własny wikary: widział, jak przełożony obmacuje dzieci. Efekt? To wikary musiał opuścić parafię, a potem również stan duchowny.

Nieoczekiwanie w 2008 r. ksiądz R. został zawieszony. Ale nie za skrzywdzenie dzieci, tylko za to, że obnosił się z tym, iż żyje z dorosłym mężczyzną.

Rok później Marcin K. napisał do kurii w Koszalinie list, w którym punkt po punkcie przedstawił swoją krzywdę. Nie dostał odpowiedzi. Wtedy zażądał odszkodowania – 100 tys. zł, w tym zwrotu kosztów za wieloletnią terapię u psychologa. To właśnie psycholog namówił Marcina K., by szukał sprawiedliwości. Wspierał go również zaprzyjaźniony z rodziną ksiądz, kapelan Sybiraków z Opola. Opłacił mu adwokata i napisał list do koszalińskich biskupów, w którym jasno dawał do zrozumienia, że powinni wziąć odpowiedzialność za czyny

księdza R.

Kapelan odpowiedzi nie dostał. Ale Marcin K. w końcu tak, pod koniec 2009 roku. „Niniejszym – przeczytał – informuję, że stanowisko Księdza Biskupa Edwarda Dajczaka jest w tej sprawie niezmienne. Odpowiedzialność karną oraz cywilną za czyny, o które oskarża Pan księdza, ponosi sprawca jako osoba”.

Potem był jeszcze telefon od biskupa. – Zadzwonił osobiście, by zaprosić mnie do kurii na rozmowę. Wieczorem – wspomina Marcin. Przyznaje, że się wtedy przestraszył. Znajomi szczerze mu tę wieczorną rozmowę odradzili. Nie pojechał. Za to napisał do Watykanu list z pytaniem, co się właściwie w jego sprawie dzieje. Dwa lata temu dostał odpowiedź, że sprawą zajmuje się Kongregacja Nauki Wiary. Od tej pory nic. – Tam sprawa prędzej przepadnie, niż zostanie rozwiązana – nie ma złudzeń prof. Tadeusz Bartoś.

– Nikt nie zapytał, czy żyję i jak żyję. Czy w ogóle mam z czego żyć – żali się Marcin K. Mówi, że jest na garnuszku matki, na skraju nędzy. I na skraju załamania nerwowego. Chciałby za swoją krzywdę, za zmarnowane życie dostać nie tylko przeprosiny, ale też rekompensatę. Od księdza R., a może nawet od Kościoła w Polsce. Niestety, nie stać go na prawnika, który poprowadziłby sprawę.

Pamiętając o tragedii

W Kołobrzegu milczenie biskupów martwi ludzi coraz bardziej. – Od trzech miesięcy czekamy na to, by biskup przybył i za księdza R. przeprosił wszystkich wiernych – przyznaje miejscowy duchowny, prosząc o anonimowość. – Wręcz czuje się w mieście napięcie, kiedy to się stanie.  I czy w ogóle się stanie.

Nic nie wiem o przeprosinach, nawet nie wiem, czy jest taki zwyczaj, by biskup osobiście kogoś przepraszał – przyznaje szczerze ks. Wojciech Parfianowicz, rzecznik kurii diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Ale zapewnia, że wszystkie procedury w sprawie Marcina K. i księdza R. działają i sprawa postępuje zgodnie „z odgórnymi ustaleniami”.

Przy okazji rozmowy o Marcinie K. ks. Parfianowicz postanowił podzielić się z „Newsweekiem” refleksją, jak to określił, na trochę głębszym poziomie. „Pamiętając o tragedii i bólu konkretnych osób, (…) warto też zauważyć, że ofiarą w takich przypadkach jest także sam Kościół. (…) Kościół doświadcza bolesnego poczucia zdrady, zawodu i skutków nadszarpniętego wizerunku, przez co przykrywa się nieraz wiele dobra, które przez Kościół się dzieje. Każdy taki czyn jest zawsze ciosem dla samego Kościoła” – napisał.

Według dr. Pawła Boreckiego z UW prawdziwym ciosem dla Kościoła w Polsce byłyby dopiero pozwy zbiorowe od ofiar pedofilii. Także przeciwko hierarchom współodpowiedzialnym za krzywdę dzieci. – To nie jest nierealne. Trzeba tylko wykazać, że do tej krzywdy przyczyniła się pośrednio instytucja, np. nie reagując na sygnały, że dziecko było wykorzystywane – uważa znany karnista, prof. Marian Filar. A tak zdaniem ofiar księży pedofilów jest w dziewięciu przypadkach na dziesięć.

Dr Adam Bodnar, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i prawnik, również uważa, że ofiary księży w Polsce powinny pomyśleć o tym, by stworzyć wspólnotę, która będzie reprezentować ich roszczenia wobec Kościoła. – Także przed sądem – dodaje Bodnar. – Taka wspólnota, choćby stowarzyszenie, sprawiałaby również, że i nasz Kościół musiałby zacząć, jak w innych krajach, traktować ofiary pedofilii na serio.

Wygląda na to, że to możliwe. – Zaczęliśmy wreszcie liczyć, ilu nas jest. A są nas setki, jeśli nie tysiące – zapewnia Tomasz. A stowarzyszenie? Właśnie się tworzy.

Co na to episkopat? Głosem swojego rzecznika przyznaje, że nie zna skali zjawiska, bo podobnie jak i państwo nie prowadzi żadnych statystyk na temat ofiar księży pedofilów.

Dlaczego? – Ze względu na ochronę pokrzywdzonych i ich najbliższych – wyjaśnia ks. Józef Kloch.

W swojej sprawie Tomasz zamierza zrobić tak: po wyjściu ze szpitala ujawni swoją kartę chorobową z czasów dzieciństwa. Są na niej zapisy lekarza o uszkodzeniach ciała i fatalnym stanie psychicznym, do jakiego doprowadziło go molestowanie. Jest bardzo ciekawy, co z tym dowodem zrobią biskupi. Choć w gruncie rzeczy nie wierzy, że cokolwiek zrobią.

W mieście na zachodzie Polski tymczasem proboszcz S. jak co roku przygotowuje dzieci do Pierwszej Komunii Świętej. Nie ma czasu, by odpowiadać na pytania „Newsweeka”.  Gdy pytamy go o przeszłość, rzuca słuchawką.




.


Any original material on these pages is copyright © BishopAccountability.org 2004. Reproduce freely with attribution.